środa, 2 marca 2011

WYCZERPANY PAPIER

Dobra książka...

tak pomyślałem sobie natychmiast kiedy usłyszałem w Trójce Magdę Umer i Piotra Machalicę, czytających listy Osieckiej i Przybory. Pojawiła się oczywiście refleksja na temat listów, ich prywatności i zasadności publikacji, ale podobno sami autorzy taką wolę mieli. Jeśli nie wyartykułowaną, to przynajmniej dobitnie zasugerowaną bliskim.
No i posłuchałem sobie trochę tych listów. I trochę nabrałem ochoty do poczytania. Zupełnie nie obchodzą mnie prywatne kwestie Osieckiej i Przybory, ale sam sposób ich pisania do siebie mocno intrygował od pierwszego usłyszenia. I odłożyłem tę książką na później, na razie kupując ją w ramach prezentu. Ale ponieważ prezent nie został w końcu sprezentowany, a moje emocje ostatnimi czasy krążą troszkę wokół listów, sięgnąłem po "Listy na wyczerpanym papierze"

Dobry początek

Jasny wstęp od Magdy Umer, której nawiasem mówiąc nigdy jakoś nie lubiłem, tłumaczy jak, po co i dlaczego listy zostały opublikowane. Poprawiłem sobie tym humor i nabrałem pewności w słuszności lektury.
Nie wiem jak inni, ale zupełnie nie traktuję tych listów jako źródło wiedzy biograficznej o autorach. Jest co prawda cała wielka historia miłosna, jak napisała Umer o Osieckiej: "Najpierw zakochała się w jego listach. Dopiero potem w nim samym", ale też historie miłosne jakoś szczególnie mnie nigdy nie fascynowały. No, może za wyjątkiem tych będących moim udziałem;) Książka jest dla mnie raczej swego rodzaju podręcznikiem. Choć to może złe słowo, bo umiejętności i talentów w niej zobrazowanych posiąść raczej nie sposób. Jakże niesamowicie oni do siebie piszą!!!
Tu można chłonąć kształt zdań. Każdy list jest dziełem samym w sobie. Aż się wierzyć nie chce, że mogły być tworzone ot tak, po prostu. O ile oczywiście listy miłosne mogą być tak tworzone;)  Ale w swej istocie przecież bez korekt, sprawdzania, namyślania i szlifowania całymi dniami. Ja wiem, żadne odkrycie, że tych dwoje umiało posługiwać się słowem. Mieli talent cudowny do wyrażania myśli i układania ich w zdania. Tyle tylko, że taki wiersz, wierszyk, piosenka nikogo nie zadziwiają jakoś szczególnie swoją urodą. A tu proszę, o normalnych, zwykłych sprawach pisać tak szczególnie. O kupowaniu majtek nawet, czy tłoku w pociągu.
W sumie, sprawy może zwykłe, ale ludzie wyjątkowi i sytuacja wybitnie emocjonalna. Może to cała zagadka. Tak czy inaczej dobra rzecz dla wszystkich ceniących słowo, zabawę słowem i doskonałość w przekazie, również tym między wierszami:)

Na wyrywki...

Właśnie na wyrywki będę tę książkę dalej wchłaniał. Bo, po prawdzie, na razie przeczytałem połowę;p A na wyrywki ponieważ doznałem dziwnego uczucia. Czytając te listy, dotyka się zdań niezwykłych, często zachwycających. A u mnie obcowanie z czymś takim wywołuje uczucia szczególne. I tu nagle BACH! Nie zdążyłem dobrze się rozpędzić w czytaniu, a tu Osiecka pisze gdzieś tam przypadkiem, że w sumie ma stracha czy nie jest w ciąży. Nic takiego, strach to strach, ale ciekawe czy lepiej zabieg zrobić w Londynie czy może w Polsce...
I tu coś mnie jakoś nieprzyjemnie ubodło. Bo piękne słowa, staranne zdania i nagle coś tak...coś takiego.
Tak, wiem. Nie ma się co nad tym faktem rozwodzić zanadto. Toteż nie zamierzam. Powiem tylko, że tradycyjnie pojawiła się u mnie refleksja nad szczerością własnych poglądów, nad hipokryzją i mometnem próby. Nic nowego, nic szczególnego. Ale od tego momentu czytać będę listy na wyrywki. Nie chcę znać historii uczuć, przebiegu romansu i problemów kochanków.
Chcę się tylko nasycić zdaniami, słowami i ich niecodzienną konstrukcją.
Przecież to w końcu pisanie wychodziło autorom najlepiej:)